Mam na imię Daniel. Od kilku ładnych lat mieszkam w Stanach. Wyjechałem tam na studia i tak już zostałem. Nie zamierzam jednak rozwijać przed wami historii swojego życia, a jedynie jego małego fragmentu. Choć był to stosunkowo krótki epizod, zmienił on całe moje późniejsze życie. Odmienił też moje spojrzenie na temat… życia pozagrobowego. Ale do rzeczy…
Przeprowadzka za ocean
Jak tylko wyruszyłem za ocean trafiłem na bardzo tanie mieszkanie, a konkretnie pokój w domu. Mieszkały tam już trzy osoby – studentka romanistyki – Nadia, pasjonatka ezoteryki i domorosłe medium – Tina oraz Karl – chłopak, który zrezygnował z seminarium z miłości do dziewczyny. Związek z nią okazał się równie nietrwały jak jego powołanie kapłańskie i obecnie Karl sprzedawał pamiątki w Muzeum Guggenheima. Ja z kolei przybyłem z Polski na studia filmowe. Tak więc los skrzyżował drogi czworga nieznanych sobie ludzi, którzy jak się miało później okazać, mieli wspólną misję do wykonania.
Nie jesteśmy tu sami…
Od momentu, gdy się wprowadziłem, w domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ręczniki i ubrania spadały z wieszaków, czasami robiło się nieznośnie zimno, a w środku nocy można było usłyszeć kroki w holu i na poddaszu. Początkowo podejrzewałem, że moi współlokatorzy robią sobie żarty. Oni o to samo podejrzewali jednak mnie. Pewnego dnia, podczas wspólnego śniadania, Tina powiedziała to, co myśleliśmy, ale do czego nie mieliśmy odwagi się przyznać:
– Nie jesteśmy tu sami. W nocy znowu ktoś chodził po domu.
– Byś się w końcu przyznał, Danny – powiedział z pozorną lekkością Karl – Straszysz nam dziewczęta.
– To nie ja – odparłem zgodnie z prawdą. Na tym rozmowa się urwała. Następnego dnia Nadia wpadła na zaskakujący pomysł.
– Przekonamy się, czy tu rzeczywiście ktoś jest. – powiedziała i z torby tabliczkę ouija.
– To jakieś żarty? – zakpił Karl. Jego bladość sugerowała inny nastrój niż rozbawienie.
– To rzeczywiście dobry pomysł – przyznała Tina, która także wyraźnie zbladła w ciągu ostatniej minuty.
Następnie usiedliśmy przy stoliku w salonie i rozpoczęliśmy seans. Ten przebiegał jednak bez większych rewelacji. Każdy po kolei zadawał pytanie naszemu „niewidzialnemu lokatorowi” (Karl zapytał raz, czemu nie dorzuca się do czynszu), ale tabliczka nie zamierzała drgnąć. Po pół godziny starań Tina wstała i powiedziała:
– Dość już tej dziecinady.
W nawiązaniu kontaktu z duchami pomogą Ci tablice spirytystyczne ouija.
Tajemnica skrywana na strychu
W tym momencie coś nagle huknęło na poddaszu. Wszyscy rzuciliśmy się w kierunku schodów, aby sprawdzić, co takiego się tam wydarzyło. Gdy weszliśmy na górę okazało się, że dotychczas zamknięta klapa na poddasze jest otwarta na oścież. Było to o tyle zaskakujące, że właścicielka domu podkreślała każdemu z nas, że poddasze jest w słabym stanie technicznym i w związku z tym jest zamknięte, a żadne z nas nie powinno na nie wchodzić. Zrobiłem kilka kroków przed siebie.
– Chyba nie zamierzasz tam wejść – rzuciła Nadia.
– Właśnie zamierzam. Zobaczymy o co w tym wszystkim chodzi.
Pomimo strachu reszta podążyła za mną. Jak tylko weszliśmy na poddasze, w nasze nozdrza uderzył zaduch niewietrzonego od dawna pomieszczenia. Nadia, jedyna alergiczka pośród nas, kichnęła, gdy kurz dopadł się do jej wrażliwego nosa. Gdy już nasze oczy przywykły do panującego na poddaszu półmroku, dostrzegliśmy kształty mebli skrytych pod okrywającym je brezentem. Na środku poddasza stał jedyny niezakurzony przedmiot, do którego w grubym dywanie z kurzu nie prowadziły żadne ślady stóp. Było to pudełko po butach. Miało uchyloną pokrywę. Podeszliśmy do niego, a moja ręka, zupełnie bez udziału mojej woli, sięgnęła po ten tajemniczy przedmiot. Gdy zdjąłem wieko, naszym oczom ukazał się plik listów oraz kilka zdjęć. Na tym leżącym na wierzchu zobaczyłem młodą dziewczynę, mniej więcej w moim wieku, uśmiechającą się do obiektywu. Chociaż jej usta się śmiały, w oczach widać było niepasujący do niej niepokój…
– Chcę stąd jak najszybciej wyjść – powiedziała coraz bardziej zaniepokojona Nadia.
– Podpisuję się pod tym pomysłem – dorzuciła Tina.
Zanim opuściliśmy strych podniosłem pudełko i wraz z jego niepokojącą zawartością udałem się na piętro. Gdy już opuszczałem strych kątem oka dostrzegłem kobiecą postać rozmywającą się w smudze światła wpadającego przez okno zamontowane w dachu. Gdy obejrzałem się w jej kierunku, nikogo tam nie było więc uznałem, że musiało mi się przewidzieć i że daję się ponieść niesamowitej atmosferze tego popołudnia.
Do uwalniania przestrzeni ze złych mocy i niekorzystnych wpływów warto wykorzystać białą szałwię.
Historia młodej dziewczyny
Kolejne godziny minęły nam na analizie znalezionych listów i fotografii. Początkowo czuliśmy się nieco skrępowani naruszaniem cudzej prywatności, lecz z czasem uznaliśmy że nie bez powodu natknęliśmy się na to tajemnicze znalezisko. Listy były napisane w języku francuskim więc niezbędna do rozszyfrowania ich zawartości okazała się Nadia. Okazało się, że była to korespondencja do niejakiej Antoinette Fournier. Dziewczyna ta najwyraźniej przybyła do Stanów na studia. Większość listów była wysłana przez jej rodziców mieszkających na północy Pikardii. Z listów wywnioskowaliśmy, że rodzina Antoinette miała tam duże gospodarstwo rolne. Z każdego z listów tchnęła jednak duma rodziców, których córka wyjechała za Ocean by pobierać nauki. Ostatni list nosił datę sprzed dwóch lat. Na każdym z listów widniał nasz adres. Najwyraźniej Antoinette była poprzednią lokatorką naszego domu. Wszystkie zdjęcia przedstawiały tę samą dziewczynę choć ostatnie z nich ukazywało ją w jakiejś nienaturalnej pozie, dziwną miną i wymuszonym uśmiechem. Zupełnie jakby ktoś kazał jej do niego pozować. Za dziewczyną można było dostrzec szyld z napisem Cedar City. Okazało się, że jest to rodzinna miejscowość Karla. Podjęliśmy decyzję, że następnego dnia spytamy o Antoinette Panią Kazinsky – właścicielkę naszego mieszkania.
Sądzę, że nikt z nas nie spał dobrze tej nocy. Wszyscy mieli z rana podkrążone oczy i widać było, że każdy już nie może się doczekać rozmowy z Panią Kazinsky. Rozmowa, którą przeprowadziliśmy, gdy ta przyszła po czynsz, przebiegła według nieco niespodziewanego schematu.
– Nic nie wynegocjujecie z czynszu. To takie głupie ludzkie gadanie. Nic z tego. – powiedziała wzburzona właścicielka.
– Nie chcemy nic od Pani poza informacjami – odparł Karl, którego postawa staruszki nie zaskoczyła mniej niż mnie i dziewczęta.
Wtedy Pani Kazinsky nieco się uspokoiła i opowiedziała nam o dziewczynie, którą poznaliśmy z listów i ze zdjęć. Okazało się, że mieszkała ona w naszym domu przez 3 lata. Nie dane jej było dokończyć studiów ponieważ została brutalnie zamordowana dwa lata temu. Policja nie schwytała sprawcy, a Państwo Fournier nie zdecydowali się na przyjazd i odebranie rzeczy córki. Gospodyni oddała biednym ubrania swojej lokatorki lecz pudełka, które znaleźliśmy na strychu, nie potrafiła sobie przypomnieć.
Wskazówka z tamtego świata
Postanowiliśmy spalić pudełko żeby nie rozgrzebywać starych ran Państwa Fournier i nie odsyłać im listów, które sami pisali przed laty, do już nieżyjącej córki. Rozpaliłem w kominku a Nadia wrzuciła do niego wszystkie listy. Fotografię przedstawiającą zaniepokojoną Antoinette zachowałem przed spopieleniem. Coś mi podpowiadało, że to słuszna decyzja. Gdy odeszliśmy od kominka, by przedyskutować, co powinniśmy teraz począć, w pokoju rozległ się głośny huk a z piecyka wystrzeliły sadze.
– @#@##@, co to było? – spytała Tina i spotkała się z gorszącym wzrokiem Karla, który najwyraźniej też był w szoku.
– Najwyraźniej ciśnienie rozsadziło piecyk. Ale dlaczego? – dociekała Nadia. Gdy kurz opadł, cały pokój był pokryty czarną sadzą. W dywanie sadzy pokrywającym podłogę salonu naszym oczom ukazał się napis: Odpowiedź znajdziecie w Stali.
– O co chodzi? – spytała zdezorientowana Tina.
– Chyba wiem. – odparł Karl. – Iron (Stal) to nazwa Hrabstwa, w którym znajduje się Cedar City. Wygląda na to, że Antoinette chce, żebyśmy się tam udali…
Twoje zdolności medium obudzą wskazówki Rose Vanden Eynden z książki Zostań medium – praktyczny przewodnik.
Kto jest mordercą Francuzki?
W ciągu kilku godzin każde z nas się spakowało, poinformowało o wyjeździe i już następnego ranka wyruszyliśmy do Iron. Podróż minęła nam bez zakłóceń, choć ja co i raz odwracałam głowę, gdy kątem oka dostrzegałem stojącą przy drodze dziewczynę w kwiecistej sukni (jej ubiór był o tyle zaskakujący, że od rana było dość chłodno, a z nieba siąpił wyjątkowo nieprzyjemny deszcz gnany silnymi podmuchami przejmującego zimnem wiatru). Zawsze, gdy się odwracałem, dziewczyny już jednak nie było. Zrzuciłem to na karb stresu związanego z ostatnimi wydarzeniami. Zresztą nie tylko ja je dość mocno odczułem. W samochodzie praktycznie nikt nie odzywał się do pozostałych pasażerów. Wszyscy wiedzieliśmy, w jak niezwykłych okolicznościach się znaleźliśmy i zastanawialiśmy się nad tym, co też nas może czekać na końcu tej nieco przerażającej przygody.
Podróż w poszukiwaniu śladów
Po przybyciu do Iron zameldowaliśmy się u umówionej wcześniej gospodyni i wyruszyliśmy w poszukiwaniu śladów łączących naszą niewidzialną współlokatorkę z tym miasteczkiem. Nie sprzyjała temu deszczowa pogoda ani naturalna w tym miejscu nieufność mieszkańców. Zupełnie, jakbyśmy wszyscy mieli na plecach migające neony z napisem „UWAGA OBCY”. W sumie nie powinno mnie to specjalnie dziwić. Wszyscy tam zapewne znali się z widzenia i nietrudno było odróżnić miejscowych od przyjezdnych. Tym bardziej jeśli chodzili oni po mieście i wypytywali wszystkich o jakąś dziewczynę. Pokazywaliśmy miejscowym zdjęcie Antoinette, które uchroniłem przed spaleniem. Nikt nie rozpoznawał dziewczyny i informował nas o tym z życzliwym zainteresowaniem, czemu tak bardzo interesujemy się jej losami.
Czy uda się rozwiązać zagadkę?
Kiedy trafiliśmy do piekarni szczęście się do nas uśmiechnęło. 60-letni piekarz rozpromienił się na widok dziewczyny na fotografii. Najwyraźniej znał ją bardzo dobrze i miał o niej dobre zdanie. Jego słowa potwierdziły pierwsze odniesione przez nas wrażenie.
– Oczywiście, poznaję ją! – powiedział – Przecież to moja niedoszła synowa, Antoinette. Nie wiem co się z nią teraz dzieje. Poczekajcie, zawołam syna. Jake! – w tym momencie z zaplecza wyszedł śniady chłopak w stroju piekarza.
Na widok zdjęcia pobladł po czym skulił się i zaczął powtarzać:
– Przepraszam. Przepraszam. Ja naprawdę nie chciałem zrobić Ci krzywdy. Nie wiem, co mną zawładnęło. Nawet nie pamiętam, jak chwyciłem nóż.
Kolejne godziny pamiętam jak przez mgłę. Przekonywania ojca Jake’a, że to musi być jakaś pomyłka, przyjazd szeryfa i odtransportowanie Jake’a do aresztu i powrót do domu. Wiedziałem, że chłopak zamordował bliską mu dziewczynę (jak się miało później okazać motywem była niczym nieuzasadniona zazdrość), ale jednocześnie nie potrafiłem się pogodzić z faktem, że zniszczyliśmy życie zarówno jemu, jak i jego najbliższym.
– Nie my, a on. To on jest wszystkiemu winien i nie pozwól, by niszczył teraz jeszcze Twoje szczęście – zawsze w chwilach zwątpienia pocieszał mnie Karl, którego wydarzenia ostatnich dni skłoniły do powrotu do seminarium. Wcale mu się nie dziwiłem. W końcu takie rewelacje mogłyby całkowitego ateistę przywrócić na drogę wiary w życie pozagrobowe.
– Nie rozumiem tylko, o co chodziło z tym imieniem – powiedziałem.
– Jak imię miało nam wskazać prawdę? – A ja doskonale to rozumiem – powiedziała Nadia – „Fournier” oznacza nie mniej ni więcej jak piekarza.
Od tamtej pory nasz dom stał się bardzo spokojny. Karl z oczywistych względów wyprowadził się od nas. Nie wiem, dlaczego to akurat nas spotkało takie przeżycie i dlaczego duch nie żyjącej od 2 lat Francuzki wybrał właśnie nas na swoich detektywów, ale tłumaczę sobie, że widać miał w tym jakiś cel. Przygoda ta nauczyła mnie jednej szalenie ważnej rzeczy: Nic nie dzieje się bez przyczyny. I warto o tym pamiętać…
Autor: Daniel Chmielewski
Jeżeli chcesz skontaktować się z bliskimi, którzy już odeszli, zapoznaj się z książką Rozmowy z bliskimi po Drugiej Stronie. Jak utrzymać kontakt z tymi, którzy odeszli.